Polska powinna brać przykład ze sceny CIS.

fot. ESL

O tym, że polska scena to podziemie wie chyba każdy. Można by rozwodzić się i rozmawiać o tym wręcz godzinami. Jednak należy zadać sobie pytanie, co zrobić, żeby się odbudować i przejść, a zarazem wrócić do czołówki. Idealnym przykładem jest scena CIS, która zobrazowała to minionym IEM-em Katowice.

O tym, że zespoły wywodzące się z regionu CIS poczyniły postęp, jedni wiedzieli już od zdecydowanie dłuższego czasu. Drudzy z kolei potrzebowali takiego turnieju jak ten miniony, by się o tym przekonać. I się przekonali, w tym właśnie Polacy. 

IEM Katowice turniejem regionu CIS

Prawda jest jednak taka, że najlepszą drużyną na Intel Extreme Masters było Gambit. Czy takie rzeczy mają miejsce z przypadku? Czasami tak, ale nie wydaje mi się, żeby tym razem tak było. Owszem, tak dobry wynik tłumaczyć również można grą w formie online. Nie jest problemem spotkać się z komentarzami w stylu, że na LAN-ie to w ogóle nie osiągnęliby takiego sukcesu. Jednak warto też poruszyć szerszy okres, aniżeli tylko właśnie katowicki turniej. Abay “Hobbit” Khasenov i spółka w ciągu kilku miesięcy weszli ten poziom wyżej. I właśnie takiego impulsu brakuje polskim drużynom, bo to, co zrobiła ta ekipa, zasługuje na brawa. Zaczęło się od wygrywania turniejów pokroju B-Tier, a więc ósmego sezonu LOOT.BET, Nine to Five, a skończyło na wygraniu DreamHacka Open November, czy też dotarcia do półfinału grudniowej imprezy. 

Właśnie te mniejsze imprezy pozwoliły wypłynąć na głębokie wody ekipie Gambit. Mało kto, choć i tacy się zdarzali, stawiało na triumf właśnie tej formacji. Ich droga również była imponująca, ponieważ zaczynali od fazy Play-In. Natomiast w głównej fazie wydarzenia jedyną drużyną, która pokonała podopiecznych Konstantina “groove’a” Pikinera było Evil Geniuses. Nawet drugi najlepszy gracz świata, czyli s1mple nie potrafił zatrzymać rozpędzonego sh1ro. 

Nie możemy jednak zapominać o innych drużynach. Bo owszem, Gambit wygrało, ale trzeba zwrócić uwagę na początek fazy play-off. W niej spośród sześciu zameldowały się cztery ekipy z regionu CIS, co samo przemawia za siebie. Obecność Natus Vincere na pewno nikogo nie zdziwiła, wszak Na’Vi było stawiane w roli faworyta. Skończyło się jednak już na ćwierćfinale, gdzie wygrało właśnie Gambit. Z drugiej strony drabinki mieliśmy Virtus.pro, które również poczyniło ogromny postęp. “Niedźwiedzie” jeszcze w czerwcu zajmowały 9-10 miejsce na BLAST Premier Spring 2020, by w lutym tego roku walczyć o puchar IEM Katowice i być trzecią siłą świata. Do tego wszystkiego włącza się jeszcze Team Spirit, który w półfinale nie poradził sobie z Gambit. 

Powtórka sprzed roku

Raczej większość z nas pamięta, kto zwyciężył poprzedniego IEM-a, a jeśli nie, to już biegnę z przypominajką. W ubiegłym roku, kiedy atmosfera była grobowa, a Spodek pusty triumfowała również drużyna wywodząca się ze Wspólnoty Niepodległych Państw. Mowa oczywiście o Natus Vincere. Na dłuższą metę Aleksandr “s1mple” Kostyliev i koledzy nie byli w stanie kontynuować dobrych występów, bo jak się później okazało – był to jedyny wygranych przez nich turniej w 2020 roku.

Tym razem jest chyba nieco podobnie, bo Na’Vi wygrało przecież globalne finał BLAST Premier. I nawet, jeśli Gambit nie będzie w stanie kontynuować i wygrywać, tak są przecież inni z regionu CIS, którzy będą w stanie to uczynić. Tym bardziej że nie zanosi się na dominację absolutną ze strony czwartej siły świata, która we wtorek przegrała z Copenhagen Flames w ćwierćfinale Snow Sweet Snow 2. 

Przykład i lekcja dla nas

W tym wszystkim jak zwykle nasuwa się, a wręcz nasuwają się wnioski. No bo jak to jest, że inni potrafią, a my nadal nie? Jak to jest, że w Polsce warunki finansowe zawodników nie są złe, a wręcz doskonałe, a nadal stoimy w miejscu? Jak to jest, że infrastruktura jest na przyzwoitym poziomie, a my od roku nie mamy formacji w najlepszej trzydziestce świata? Sam chciałbym wiedzieć… Chociaż po niedzieli najprawdopodobniej powinno to ulec zmianie i w końcu powinniśmy ujrzeć polską flagę w tym gronie.

Jednak dostrzegam coś, czemu ciężko zaprzeczyć. Ogólnie odnoszę wrażenie, że Polska jest niecierpliwym narodem. Zazwyczaj wszystko chcielibyśmy mieć na już, podane na tacy, czy też z głowy. I to chyba jest tu takim głównym czynnikiem, który decyduje o tym, w jakim miejscu aktualnie się znajdujemy. 

Przykładów daleko szukać nie musimy, ponieważ wystarczy spojrzeć na dawne Virtus.pro. Legendarni już zawodnicy w jednej konfiguracji trwali przez trzy lata. I to właśnie oni jak do tej pory osiągali największe sukcesy drużynowe. W naszym kraju na próżno szukać takiego drugiego zespołu, którego gracze wspólnie spędziliby podobną ilość czasu.

No bo przecież łatwiej jest wyrzucić kogoś z drużyny w momencie, gdy dochodzi do spornej sytuacji, konfliktu, czy też kłótni. Podobnie ma się sprawa w przypadku słabych wyników. Tutaj jednak więcej można zarzucić włodarzom organizacji, którzy, kiedy widzą, że graczom nie idzie, dokonują zmian. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze presja narzucana na graczy. W ten oto sposób dochodzi do rotacji zawodników i w zasadzie stan rzeczy co określony czas się powtarza. 

I tutaj najlepszym przykładem jest właśnie Gambit, które jednak miało to szczęście, że w dość krótkim czasie udało się wypłynąć na głębokie wody. U nas, w Polsce osoby odpowiedzialne również by tego chciały, jednak nie dostrzegły jeszcze, że niestety, ale to raczej nie wypali. Osobiście większe nadzieje pokładałbym w projekcie długoterminowym, bo po prostu tylko taki ma sens, co w zeszłym roku udowodniło AVEZ Esport kreując dwójkę nowych talentów. Mowa oczywiście o Kamilu “KEi” Pietkunie i Kacprze “Kylar” Walukiewiczu.

Powiązane posty

Zapomniany kontynent – czy Afryka ma szansę wrócić na Majora w CS2?

ENCE chciało slot na RMR, a dostało zdecydowanie więcej

Powrót TSM do CS-a, czyli płonne nadzieje o potędze